wtorek, 9 listopada 2010

Ale bigos

"Nie zawsze należy się prężyć, kołysać jajami i udawać stuprocentowego rokendrolowca. Nie zawadzi szczypta piękna, liryczności i słodyczy - jeśli się tylko, kurwa, nie wstydzicie. Ja się nie wstydzę" - rzekł Tymon Tymański w jednym ze swoich wpisów na blogu przed premierą najnowszej płyty "Bigos Heart". I rzeczywiście wydana rok temu płyta Tymona i Transistorsów, przy której współpracowali również Leszek Możdżer i Grzegorz Halama (WTF?) jest dość spokojna, wolna od dżezujących wstawek, awangardowych kompozycji i muzycznych żartów, z których lider Kur jest najbardziej znany. Zgodnie z zapowiedziami miało być też dużo dobrych melodii - czy i to się sprawdziło? Nie bałdzo. Nie żeby album był zły. Jest po prostu przeciętny. Trochę odgrzewanych kotletów, które możemy znaleźć na płytach poprzednich projektów artysty i to w niekoniecznie najlepszych aranżacjach, trochę zapełniaczy. Całkiem szczerze Tymon przyznał, że płyta powstała, bo ich "menago" wymógł na nim dotrzymanie terminu wydania kolejnego krążka. Ale są też na tym albumie perełki. Melancholijne, wpadające w ucho "Help me out", "Love don't last" czy mój absolutny faworyt - nawiązujący do Liverpoolskiego grania, przebojowy "Pete Best was good enough". Kawałek ten roztrząsający jedną z największych afer w erze muzyki rozrywkowej (przynajmniej dla licznych fanów Beatlesów, dla których zespół ten jest wszystkim) mógłby być kropką nad "i" dla całej tej historii. I wiem że to może zbyt dużo powiedziane, ale posłuchajcie sami:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz