piątek, 4 listopada 2011

O frekwencji wyborczej

Przy okazji każdych wyborów bombardowani jesteśmy wciąż tymi samymi frazesami o konieczności wzięcia w nich udziału. Wysoka frekwencja świadczyć ma zdaniem wszelakich specjalistów ze szklanego ekranu o wyrobieniu politycznym obywateli, jest również według nich miernikiem jakości demokracji. W przestrzeni medialnej ani widu ani słychu stanowiska odmiennego, co swoją drogą owych specjalistów zatroskanych nad jakością demokracji, którą charakteryzować powinien przecież także pluralizm poglądów, wcale nie zastanawia.

Tymczasem korelacja pomiędzy wysoką frekwencją a wysoką jakością demokracji to nic więcej jak kolejny mit, których w naszej rzeczywistości całkiem sporo. Jakość wyboru politycznego w procesie demokratycznym zależna jest od stopnia politycznej świadomości wyborców, a nie od tego, czy głos odda 10 czy 15 milionów ludzi. Należy postawić pytanie, czy ludzie idący na wybory rzeczywiście wiedzą na kogo głosują, czy znają program danej partii i czy choć trochę orientują się w polityce, pytanie również, czy kampanie prowyborcze spowodują, że przy urnach przybędzie więcej tych obeznanych, czy może ignorantów.
Na oba te pytania odpowiedź jest negatywna.

Sondy uliczne pokazujące, że przeciętny człowiek nie potrafi wytłumaczyć czym jest inflacja, nie potrafi również rozszyfrować skrótu RPP czy KRRiT, dowodzą słabego politycznego wyrobienia większej częsci wyborców. W tej sytuacji można postawić hipotezę, że mniejsza frekwencja gwarantuje lepszy jakościowy wybór, bo świadomych politycznych obowiązków obywateli rozeznanych w politycznych sprawach do pójścia na wybory nie trzeba z reguły namawiać, a wszystkie prowyborcze kampanie trafiają tak naprawdę do nieokrzesanych politycznie ignorantów, którzy w normalnych okolicznościach usadowiliby wygodnie swoje dupska przed telewizorem, by oddać się niewyszukanej rozrywce serwowanej przez ramówkę TVN (Taniec z gwiazdami sezon piętnasty), a zachęceni przez media idą jednak tego dnia do urn i głosują.
Politycy się cieszą, zwłaszcza ci, którzy wygrywają wybory, powtarzając, że większa frekwencja daje im większą legitymację do sprawowania władzy; ale taką rzeczywistość ciężko przecież nazwać świętem demokracji.

Wysoka frekwencja nie jest więc żadnym gwarantem jakości w polityce, a co więcej, może ją zepsuć. Niepójście na wybory z kolei, to nie jest żadna moralna zbrodnia, jak wmawiają nam zatroskane o demokrację medialne autorytety, bo z jednej strony lepiej, aby niezorientowany w polityce osobnik pozostał w domu, niż miał zagłosować źle, na podstawie źle dokonanego rozrachunku i źle ocenionych przesłanek, a z drugiej, zdarzają się też przykłady osób, które świadomie decydują się na nieoddanie głosu i należy to traktować jako ich pełnoprawny polityczny wybór.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz